W latach 80-tych na scenie LEGO rządziła wielka trójka, serie Town, Castle i Space. Do czasu, aż w 1989 roku pojawiła się seria Pirates, która z miejsca podbiła serca dzieciaków na całym świecie.

Seria jest popularna także dziś, wśród pokolenia 30-40 latków. Dorwanie zachowanych w dobrym stanie kultowych zestawów z pudełkiem jak Black Seas Barracuda, Eldorado Fortress czy Rock Island Refugee nie jest łatwe, a najzagorzalsi fani potrafią wydać fortunę na nowe, nigdy nie otwierane sety!

Zapewne pamiętacie jak okręty przemierzały otwarte morze, tzn. dywan w pokoju, a pociski z uwielbianych przez wszystkich strzelających armat masowo wpadały pod łóżko. Dzisiaj te same modele dorośli już kolekcjonerzy z pietyzmem umieszczają w szklanych gablotach, sycąc się ich widokiem.

Inwestowanie w pirackie zestawy obecnie ma też zapewne wymiar rekompensowania sobie tego, na co nie było nas stać. W tamtych czasach największymi zestawami, mogli pochwalić się nieliczni, których rodzice sypali dolarami w peweksach. Większość dzieciaków mogła sobie pozwolić jedynie na mniejsze sety. Sam pamiętam jaka gula mi skoczyła, gdy zobaczyłem u kuzynostwa następcę Barracudy – Skull’s Eye Schoonera. Na szczęście obyło się bez abordażu i grabieży.

Skull’s Eye Schooner był dla większości nieosiągalnym zestawem

Mimo, że seria pokazała jasno nakreślony konflikt: piraci kontra żołnierze, nigdy nie sprecyzowano do końca kto ma być w nim stroną pozytywną, a kto negatywną. Zarówno piraci jak i niebieskie, a później czerwone kubraki mieli uśmiechnięte buźki, nawet gęsty zarost i przepaski na oczach nie zmieniały z grubsza przyjaznych aparycji korsarzy. W zależności od wyobraźni bawiących się dzieci morscy rozbójnicy kapitana Rudobrodego mogli być okrutni i bezwzględni, zwalczani przez szlachetnych żołnierzy, albo dla odmiany to piraci jako romantyczni buntownicy sprzeciwiali się uciskowi chciwych ludzi gubernatora. Historia, scenariusz zabawy zależała tylko od nas, nikt nam żadnych schematów nie narzucał i to było piękne.

Kto jest tym dobrym, a kto złym?

Nie można też zapomnieć, że popularność legowych piratów zbudowała niejako cała popkulturowa otoczka wokół złotej ery piractwa. Groźni przestępcy, ścigani wyrokami śmierci poprzez literaturę i filmografię przygodową zaczęli być postrzegani bardziej jako weseli awanturnicy, poszukiwacze przygód i skarbów, często rubaszni i nieokrzesani, ale jednak poczciwi ludzie. Ta wizja, niezgodna z historyczną prawdą mocno zdominowała postrzeganie piratów co znalazło też odzwierciedlenie w zabawkach takich jak LEGO. Mimo, że duńska firma wystrzega się przedstawiania realnych konfliktów w swoich produktach, to szable i pistolety w rękach ludzików nikogo nie ruszają, w końcu to niezbędne pirackie atrybuty.

Z załogą kapitana Rudobrodego można się było wybrać na poszukiwanie skarbów, obowiązkowo zakopanych na bezludnej wyspie w miejscu oznaczonym na mapie wielkim, czerwonym iksem. Legowe okręty wyruszające na dywanowe morze pozwalały dzieciakom poczuć się niczym Długi John Silver, czy kapitan Vallo z „Karmazynowego Pirata”. W dzisiejszych czasach taką ikoną pirackiego life stylu został naturalnie Jack Sparrow, ale przecież na bazie „Piratów z Karaibów” powstała zupełnie osobna seria LEGO.

Tęsknota za Pirates jest wyraźna w legowym fandomie. Remaki serii z 2009 i 2015 nie zdobyły wielkiej popularności, zwłaszcza zrobiona strasznie po łebkach linia z 2015. Co innego tegoroczny zestaw Ideas, „Pirates of the Baracuda Bay” który okazał się strzałem w dziesiątkę, nie tylko z uwagi, że to sam w sobie jest znakomity model, ale też dlatego, że nawiązał do jednego z najbardziej legendarnych zestawów nie tylko w serii pirackiej, ale i całej historii LEGO. Piraccy maniacy z zachwytem budowali odnowioną Barracudę, a niejednemu się wtedy zapewne łezka w oku zakręciła. Czy sukces tego zestawu wskaże LEGO jakąś drogę rozwoju i da nadzieję na powrót pirackiej linii w przyszłości? Czas pokaże.